Wreszcie dotrwałam do wyczekanego, piątkowego popołudnia. W biegu, trochę się przepychając przez tłum, opuszczałam firmę, chciałam jak najszybciej wydostać się z tego korporacyjnego świata, a najlepiej więcej już tu nie wracać. Zżerała mnie niepewność położenia w jakim się znalazłam, jeszcze gorsze wydawało mi się zapytania szefowej wprost, czym zasłużyłam sobie na to złe traktowanie. Wsiadłam do autobusu, dzieliło mnie kilka przystanków od miejsca spotkania, podróż w korkach trwała wieki, wpadłam do The Black Cafe spóźniona.
Przyjaciółka jak zwykle czekała w kawiarni. Uścisnęłyśmy się czule. Od razu wylądowałyśmy na starej, zielonkawo – brunatnej kanapie, zapadłyśmy się w niej głęboko, żeby nikt pod żadnym pretekstem nie mógł nas stąd wyciągnąć. Miałyśmy dobry widok na pozostałą część kawiarni, dzisiaj nie przyszło zbyt wielu klientów, pomyślałam, że trochę muzyka grała za głośno. Długowłosa kelnerka ubrana w krótki, czarny fartuch przyniosła nam ukochane latte z syropem klonowym. Z dziką rozkoszą zanurzyłyśmy się w meandrach psychologicznej podróży.
– Byłoby dobrze zaakceptować i pokochać siebie taką jaką właśnie jesteś – stwierdziła Kasia, wyswobadzając się z mych ramion, aby wziąć łyk słodkiej kawy z wysokiej, białej szklanki.
– Czy pokochanie siebie nie śmierdzi egoizmem? – zapytałam. Moja przyjaciółka należała do kategorii ludzi uczciwie przyznających się do własnych błędów. Rzadko spotykany gatunek ludzki. Poznałyśmy się na studiach, zafascynowała mnie przynoszeniem do szkoły kanapek zapakowanych w złote tacki. Mawiała, że to wcale nie jest obojętne na czym człowiek je.
– Miłość do siebie to zdrowy egoizm. Nie podążasz za czyjąś akceptacją, nie zależy ci na tym, by inni potwierdzali twoje wybory, nie pomagasz, by inni cię lubili… Zabieganie o czyjąś sympatię czy wdzięczność nie można nazwać miłością do bliźniego ani do siebie. Zobacz, ile można takim działaniem zyskać na społecznym wizerunku. Gdy wspierasz ludzi w problemach, to postrzegasz siebie jako dobrego człowieka, ale czy naprawdę tak o sobie myślisz? – Kasia spojrzała na mnie znacząco i przyłożyła duży kubek do ust.
– Czy to źle, że pomagam innym? Czy nie uważasz, że już lepiej być takim egoistą, niż nic nie robić? Nie rozumiem, przecież wspieranie wiąże się jednak ze szlachetnością? – zapytałam z oburzeniem.
– Zgoda, ale pod warunkiem, że będziesz uczciwa wobec siebie. Pomagasz dla siebie, bo to nadaje sens twojemu życiu. Nie czyni cię ten układ ani lepszą ani gorszą od innych, szczególnie od tych, którym pomagasz… Masz prawo także oczekiwać zwrotu, inaczej będziesz sfrustrowana, a to źle wpłynie na całe otoczenie, jak choroba zakaźna. Moim zdaniem od razu robi się podejrzana sytuacja, jeśli ktoś mówi o bezinteresowności. Są tacy, którzy wyznają, że najważniejszą wartością jest dla nich drugi człowiek, ale ja słyszę, że mówią wyłącznie o sobie. Podreperowanie własnego samopoczucia polega na tym, że łatwiej zajmować się innymi, gdy tymczasem ma się sporo kłopotów ze sobą. Zawsze lubiłam być potrzebna, czyniło mnie to ważną dla siebie. Tłumaczyłam sobie, że nie potrzebuję zapłaty ani wdzięczności i wymazywałam z pamięci wszystkich, którzy mnie wykorzystali. Czy widzisz i słyszysz mój fałsz? Czekałam na podziękowanie i rozczarowywałam się, gdy go nie otrzymałam. Powinnam głośno przyznać przed sobą, że to nic złego oczekiwać wdzięczności od kogoś, komu pomogłam. Czułam się fatalnie, postrzegając siebie jako ofiarę sytuacji, co przekładało się na pogorszenie relacji z ludźmi. Nie istnieje altruizm, tylko zdrowy egoizm. Trzeba być uczciwym wobec siebie. Pomagam nie dlatego, by inni mnie lubili albo żebym przez moment poczuła się lepiej. Pomagam, bo mi to sprawia przyjemność, bo lubię, bo wybieram kiedy i komu chcę coś dać od siebie. Czasem nie pomagam, bo też mam taki wybór.
Zapadło milczenie, wpatrywałyśmy się w bzyczącą muchę, usiłującą się wydostać na zewnątrz. Uchyliłam okno, by mogła wylecieć, ale jeszcze nie odkryła wolności, nadal walczyła z szybą, wreszcie pogoniłam ją gazetą i wyleciała w świat.
– Gdyby ona mogła włączyć się do naszej dyskusji i podać receptę na życie – westchnęłam. Kasia uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Atmosfera kawiarni zmieniła się, muzyka już cicho płynęła z radia, otulając nas magicznym nastrojem zapadającego wieczoru. Moczyłyśmy usta w słodkiej kawie, przyglądając się ludziom siedzącym przy okrągłych, drewnianych stolikach. Pogrążeni w rozmowach, jakby oddzieleni od świata, tworzyli mikrokosmos z własnych cieni.
Autor zdjęcia: Charline
No Comment